Od ognia
Nawet nie wiem, co mogłabym powiedzieć. Nie pamiętam, kiedy wrzuciłam tu ostatnio coś potterowskiego. Szczerze, nie miałam żadnych pomysłów. Nawet ten poniższy nie należy do mnie, jednak zostałam postawiona przed ciekawym zadaniem. Miałam kilka wyznaczników, które musiałam zawrzeć w tym opowiadaniu. Nawet bym je tutaj wypisała, jednak to byłby zbyt duży spoiler. Wątek z Hermioną - dla Juti_volley. Przepraszam, że aż tak mocno go okroiłam. Wątek z końca opowiadania - dla Niezrównoważonej. Długo na to czekałaś, prawda? Ogólny całokształt - dla say_kneel, która właśnie dała wyznaczniki tego opowiadania. Mam nadzieję, że zbytnio nie zawiodłam, chociaż mam świadomość, że mogło być lepiej.
PS. Bardzo niekanonicznie. Bardziej być nie mogło.
PS. Bardzo niekanonicznie. Bardziej być nie mogło.
PS2. Za komentarze byłabym bardzo wdzięczna.
Dla say_kneel.
Bez tych kilku rzuconych przez Ciebie wyznaczników jeszcze długo tutaj nic by się nie pojawiło. Dziękuję za ruszenie wena.
"Od ognia"
Ogień go
spalał.
Dosłownie.
Ludzie
wokół głośno skandowali, z innej strony ktoś piszczał, jeszcze indziej się
śmiali, jednak to znikało, znikało wszystko, bo czuł tylko rozdzierający ból.
Nie potrafił się wyciszyć, nie potrafił nie zwracać na to uwagi. Nikt by tego
nie potrafił, kiedy byłby żywcem palony na stosie.
― Potter.
Głos był
mocny, głośny, stanowczy… i zdecydowanie nie dobiegał stąd.
― Potter.
Próbował
zamknąć oczy, skupić się na tym głosie. Nie udawało się. Spalał się coraz bardziej,
zaczynał się dusić…
― Potter! ―
Głos dobiegł go po raz trzeci, jednak Harry już go nie słuchał, opadał w
nicość.
― SKUP SIĘ!
Harry
zamknął oczy i upadł na cementową podłogę pomiędzy jednym metalowym stołem a
drugim. Uderzył głową w ziemię, jednak jakieś szmaty po części zniwelowały ból.
Pomieszczenie było oświetlone zwykłymi jarzeniówkami, które oślepiły go zaraz
po otworzeniu oczu.
Jego ciało już się nie paliło, jednak wszystko
go bolało. Spojrzał na siebie; był cały poparzony, a skrawki ubrań zostały
wtopione w ciało. Działo się coś dziwnego ― rany powoli się sklepiały, a skóra
regenerowała. Miał ochotę przetrzeć wciąż załzawione od gorąca oczy, jednak ta
próba skończyła się czymś, co można porównać z wybuchem wulkanu w jego lewej
ręce. Zawył z bólu.
― Zamknij
się, Potter. Sam się o to prosiłeś ― powiedział głos, w którym od razu
rozpoznał Snape’a.
Harry
próbował coś odpowiedzieć, jednak okazało się, że jest bardziej poszkodowany,
niż mu się to na początku wydawało. Chciał się podnieść, ale na to również nie
miał sił.
Snape
spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.
― Przed
chwilą omal nie zostałeś spalony, a ty naprawdę chcesz wstać?
Harry
jęknął cicho. Rany, które goiły się w przyspieszonym tempie, sprawiały ogromny
ból. Mimo to wciąż próbował się podnieść.
― Nawet.
Nie. Próbuj ― wycedził Snape, łapiąc go za ramię i sprawiając mu przy tym jeszcze
większy ból, niż jego dotychczasowe próby ruchu. ― Nie męczyłem się, żeby cię
tu ściągnąć i nie po to marnowałem eliksir warty kilkanaście tysięcy galeonów
na czarnym rynku, abyś ty teraz nie dał mu możliwości zadziałania przez
nadmierny ruch. Mógłbyś być więc na tyle łaskaw i przestać się produkować?
Nie
próbował odpowiadać, nie próbował kiwać głową.
― To
dobrze, że się rozumiemy. A teraz przez najbliższych kilka godzin będziesz tu
leżał nawet nie myśląc o tym, żeby się ruszyć.
Nie mówiąc
nic więcej, Snape wstał, zgasił światło w pomieszczeniu, a Harry został sam w
całkowitej ciemności.
To było
najgorsze, co mogło mu się w tamtym momencie przydarzyć. Z bólu nie potrafił
usnąć, przez co wciąż i wciąż na nowo przeżywał te wydarzenia. Sam się o to prosiłeś, zabrzęczało mu w
głowie. Dał się tak głupio podejść… tym bardziej, że już słyszał o nowych
metodach śmierciożerców. Wiedział, co robią, a mimo to sam wpadł w ich sidła.
Czas się
dłużył i miał wrażenie, że leży tam wieczność, a nie kilka godzin. Podłoga nie
była najwygodniejszym miejscem do regeneracji ciała i zastanawiał się, czy
Snape nie zostawił go tam, poddając swego rodzaju karze.
Ból
odrobinę się zmniejszył, balansował na granicy snu i jawy, kiedy to się
zaczęło.
Morderstwo przecież…
Krzyknął z
bólu.
… nie jest złym rozwiązaniem…
― Nie! ―
krzyknął znowu, przez co wszystko bolało go jeszcze bardziej.
…prawda?
Drzwi się
otworzyły, światło rozbłysło, a Snape wpadł do pomieszczenia. Harry leżał na
ziemi telepiąc się z bólu i trzymając się rękoma za głowę. Łzy spływały mu po
policzkach.
― Severusie… ― Harry na krótką chwilę,
kiedy mówił, przestał się szarpać.
Snape od
razu wiedział, co jest grane. Podszedł do Harry’ego.
― Nie mogę
― szeptał Harry. ― Nie mogę.
― Potter.
Wiesz, co robić. Nie udawaj idioty.
Harry
zaciskał mocno oczy.
― Zostaw.
― Potter,
do cholery!
― Nie
potrafię… ZOSTAW GO! ― wykrzyczał
bezwolnie.
Snape starał
się usunąć niepotrzebne myśli ze swojej głowy. Skupił się tylko i jedynie na
Potterze.
― Zostawiłeś mnie, Severusie… Odszedłeś… Kara
na ciebie czeka. Kary nie unikniesz. Przeznaczenia nie unikniesz. MNIE nie
unikniesz…
Snape w
jednej ręce trzymał różdżkę, drugą przycisnął do klatki piersiowej Harry’ego i
szeptał inkantację, po chwili jednak przerwał.
― Potter,
jeśli sam nie będziesz próbował, to nie dam rady, masz walczyć, do cholery, przecież wiesz, jak to robić. Nie bądź takim
idiotą, jak na co dzień. Jeśli zaraz czegoś nie zrobisz, to nie będzie już co z
ciebie zbierać, Potter, rusz się…
Snape
kontynuował inkantację, po chwili rozbłysło mocne światło z jego różdżki, Harry
krzyknął, jego ciało przeszył wstrząs i wszystko się skończyło. Wyglądał jak
martwy, jednak po chwili jego klatka piersiowa zaczęła się lekko unosić i
opadać, przywracając równy oddech.
― Ciebie do
reszty już popieprzyło, Potter ― powiedział Snape na głos, a potem machnął
różdżką, żeby przetransportować Harry’ego do jakiegoś innego pomieszczenia.
Tym razem,
kiedy Harry otworzył oczy, nie oślepiło go jasne światło jarzeniówek, wręcz
przeciwnie: w pomieszczeniu panował półmrok. Przy jego łóżku czuwała Hermiona.
― W końcu
się obudziłeś ― powiedziała z pewnego rodzaju ulgą w głosie. ― Snape co prawda
mówił, że teraz musisz odpocząć, ale miałam nadzieję, że wcześniej odzyskasz
przytomność…
Chociaż
Harry nie wyobrażał sobie sytuacji, w której Snape mówi, że on musi odpocząć,
to nie komentował tego w żaden sposób. Bardziej zajmowały go myśli o tym, co
działo się przed tym długim wypoczynkiem.
― Długo
spałem?
―
Kilkanaście godzin.
― Sporo.
― Dużo.
Martwiliśmy się, zwłaszcza, że Snape nie był zbyt rozmowny.
Harry’ego
to zainteresowało.
― Co mówił?
― zniżył głos do szeptu, ponieważ od mówienia na głos okropnie go bolało
gardło. Zastanawiało go, czy to przez ogień, eliksir czy coś jeszcze innego.
― Jedynie,
że trochę poleżysz nieprzytomny i nic ci nie będzie, więc wszyscy czekali, aż
się obudzisz i powiesz, co ci się stało.
Przed
oczami stanęło Harry’emu wiele obrazów: śmiech śmierciożerców, ogromny stos,
naiwne z jego strony danie się złapać, ogień spalający jego ciało, duszenie
się, Snape ratujący mu życie, powrót do kwatery, ogromny ból i atak Voldemorta,
który ledwo przeżył…
Odetchnął
głęboko.
― Nie ma co
opowiadać.
― Leżałeś
tutaj ledwo żywy przez kilkanaście godzin, twój stan pozostawia wiele do
życzenia, a ty mi mówisz, że nie ma co opowiadać?
― Dokładnie
tak ― stwierdził dość twardo, jak na ciągły szept. ― Zwykły niefart.
Hermiona
chciała już oponować, kiedy drzwi do pokoju lekko zaskrzypiały i po chwili się
zamknęły, a obojgu w szparze mignęły tylko rude włosy. Nie musiał nic mówić, a
atmosfera w powietrzu się zagęściła. Pierwszy raz Harry’emu to nie
przeszkadzało.
― To może…
ja już pójdę. Odpoczywaj ― szepnęła Hermiona i po chwili już jej nie było, a
Harry mógł odetchnąć, że nie będzie musiał się jej spowiadać.
Przeleżał w
łóżku około tygodnia. Później powoli mógł wstawać czy siedzieć, jednak nie
wolno było mu się nadwyrężać. Sam fakt bezczynności nie byłby tak zły, gdyby
nie doskwierająca mu samotność i brak informacji. O wyjściu z domu nawet nie
było mowy ― zanim został uziemiony, również miał zredukowaną liczbę wyjść spoza
kwatery, a kiedy musiał to zrobić, zawsze z użyciem eliksiru wielosokowego.
Najgorsze
były noce. Voldemort nie poprzestał na poprzedniej próbie opętania, a z czasem
było gorzej i gorzej, do tego stopnia, że nie zawsze pamiętał, co robił. Rzadko
kiedy na miejscu był Snape, który jako jedyny mógłby mu pomóc, poza tym jego
duma nie pozwalała na to, by prosić tamtego o pomoc. Kiedy pierwszej nocy przez
swój krzyk postawił na nogi całą kwaterę główną, szybko nauczył się pamiętać o
wyciszaniu swojego pokoju na noc. Ból był okropny, a jednak o wiele lepiej się
czuł, kiedy nie musiał nikogo tym martwić. Jeszcze przez tydzień od tamtego
wydarzenia ludzie przychodzili do niego i pytali się, czy wszystko w porządku.
Harry miał wtedy ochotę wykrzyczeć, że nic nie było w porządku, a co noc jeśli
Voldemort nie przesiadywał w jego głowie, to od nowa ― wciąż i wciąż ― spalał
się na stosie.
― Jasne. To
było jednorazowe ― kłamał z lekkim uśmiechem na ustach i widział, że inni się
uspokajali. Nie wiedział, czy był takim dobrym kłamcą, czy po prostu nikt nie
chciał widzieć tego, co się z nim działo.
Dopóki
Hermiona przychodziła do niego codziennie, czuł swego rodzaju wsparcie na duszy,
mimo że ona również nie wiedziała, co się z nim działo. Dwunastego dnia
wyjechała na północ kraju z jakąś tajemniczą misją i od tamtej pory czuł się
jeszcze gorzej, niż mógł sobie wyobrazić.
Po
trzydziestu dniach czuł się w pełni sił fizycznych i wrócił do czynnej
działalności w Zakonie Feniksa.
― Nonono,
Potter. Po kim jak po kim, ale po tobie się tego nie spodziewałem. Czyżby Pan Czyste-Dobro-W-Ludzkiej-Postaci
jednak nie był taki bez skazy?
Harry
oddychał głęboko i z niedowierzaniem spoglądał to na martwe ciało mężczyzny, to
na różdżkę wciąż trzymaną w prawej ręce. Miał ochotę się rozpłakać. Obudził się
w złym humorze. Cały dzień chodził podenerwowany, rzeczy martwe spiskowały
przeciw niemu, misja Susan Bones skończyła się niepowodzeniem, dekret o
sprawdzaniu czystości krwi przy korzystaniu z największych czarodziejskich
usług został pozytywnie rozpatrzony, a kilkanaście minut temu dowiedział się,
że Hermiona wróciła z północy w niezbyt dobrym stanie. Kiedy ten pijany mugol
stanął mu na drodze i zaczął się czepiać, na swoje i jego nieszczęście Harry
miał akurat różdżkę w ręce i kwestią nawet nie sekundy było rzucenie zaklęcia
zabijającego w stronę mężczyzny.
― Tylko mi
się tutaj nie rozklejaj, Potter ― skomentował Snape, kiedy widział jego
reakcję.
To nie twoja wina. Morderstwo przecież nie
jest złym rozwiązaniem, prawda? Ten mugol powinien był myśleć wcześniej,
dlaczego miałby bezkarnie chodzić i zaczepiać ludzi? To był zły człowiek. Wiesz
o tym.
Harry nawet
nie pamiętał samego momentu uniesienia różdżki i rzucenia zaklęcia. Był w
szoku, ale wiedział, że ma misję do wykonania.
Snape
machnął różdżką, a ciało stanęło w płomieniach. Harry cofnął się o kilka kroków
ze strachu, jednak starał się wyrzucić wspomnienia z głowy, co okazało się być
niemożliwe do wykonania.
― Co ty
wyprawiasz? ― warknął Harry wciąż przyglądając się ogniu ze strachem.
― Czyżbyś
miał zamiar robić pogrzeb, Potter, a może zostawić ciało tutaj, żeby ktoś je
znalazł i szukał mordercy? Nie zachowuj się jak bachor.
Ogień
zgasł, a po ciele mugola nie został nawet pył. Harry poczuł się odrobinę
spokojniej, mimo że w głowie wciąż odbijały mu się słowa „i szukał mordercy”. Myśli
„masz sprawę do wykonania” skutecznie jednak je wyparły, chociaż szok cały czas
nie ulatywał. Już zabijałeś, to się
niczym nie różni od tamtych morderstw. Harry zamknął oczy, aby choć trochę
się uspokoić. Kiedy je otworzył, dojrzał wpatrującego się w niego Snape’a.
Czekał na kolejny cięty komentarz, jednak ten po prostu ruszył do przodu.
Ich misja
się nie powiodła; w irlandzkim ministerstwie magii, które już w całości zostało
przejęte przez Voldemorta, przez nieuwagę Harry’ego szybko ich rozpoznali i
musieli się teleportować, zanim nawet zdążyli zejść do podziemi, aby przeszukać
archiwum.
W Kwaterze
Głównej Zakonu Feniksa atmosferę można było ciąć nożem. Po powrocie nikt nie
musiał się pytać o powodzenie misji: odgłos zatrzaśniętych drzwi pracowni
eliksirów w piwnicy oraz widok Harry’ego wypranego z emocji włóczącego się po
schodach mówił sam za siebie.
Harry
dojrzał poświatę dochodzącą spod drzwi pomieszczenia, w którym spędził ostatni
miesiąc i od razu pomyślał o Hermionie. Musiał sprawdzić, co z nią.
Wszedł do
środka i spojrzał na sylwetkę leżącą w łóżku. Początkowo myślał, że spała,
jednak po chwili dojrzał lekko uchylone powieki.
― Coś ty
narobiła?
― Nie ma co
opowiadać ― powiedziała cicho, a w tonie jej głosu wyczuł swego rodzaju wyrzut.
No tak ― posłużyła się dokładnie tymi samymi słowami, co on około miesiąca
temu.
― Mocno
boli?
― Raczej
nie tak mocno, jak ciebie wtedy. Ja przynajmniej nie jestem poparzona. ― Kiedy
zobaczyła pytające spojrzenie Harry’ego, kontynuowała: ― Takie blizny, jakie
masz na rękach ― skierowała wzrok na jego przedramiona ― nie zostają ani po
uderzeniu, ani po rozcięciu, ani nawet po żadnym zaklęciu. To poparzenie.
Harry
odruchowo spuścił rękawy, które miał lekko podwinięte.
― To nie
był wypadek, prawda? ― zapytała.
Harry nie
odpowiadał; nie musiał tego robić.
― Jeśli to
nie był wypadek, to… o matko ― szepnęła, a gdyby nie fakt, że była cała
obolała, prawdopodobnie zakryłaby sobie usta dłonią. ― Śmierciożercy…
Przypomniała
sobie ostatnie rozmowy przed wyjazdem, kiedy omawiali nowe śmierciożercze
metody. Harry wciąż milczał.
― Czy oni…
oni chcieli cię spalić?
Milczał.
― Przecież…
musiała ci pozostać po tym wielka…
― …trauma?
― wtrącił obojętnym głosem.
Hermiona
przyjrzała się Harry’emu. Zobaczyła wychudzonego dwudziestotrzylatka o
ziemistej cerze. Jego włosy nie miały połysku i były w większym nieładzie, niż
zazwyczaj. W kącikach jego oczu na stałe pojawiły się malutkie zmarszczki.
Wszystko to miało jednak niewielkie znaczenie w porównaniu z jego postawą całą
sobą wyrażającą zmęczenie ― może wojną, może wspomnieniami, może życiem.
― Och,
Harry… ― szepnęła. ― Mogłeś zginąć…
Harry przez
chwilę miał ochotę rozpłakać się jak małe dziecko, po chwili jednak mu minęło. Nie
był dzieckiem już od dawna, prawda?
― Ale nie
zginąłem i tego się trzymajmy.
Zginęli inni.
Nic nie
szło dobrze. Voldemort już wiedział, że Harry jest w pełni sił, kiedy kilka dni
wcześniej mógł podejrzewać, że ten jest martwy. Akcja w irlandzkim
ministerstwie była porażką na całej linii.
Harry
siedział z Hermioną ― która powoli wracała do zdrowia ― w kuchni, kiedy nagle
usłyszał jakiś trzask i gwar dobiegający z parteru.
W drzwiach
kuchni pojawił się Fred Weasley. Hermiona wstała ze swojego miejsca. Po chwili
rumieńce pojawiły się na jej twarzy, a sama wydawała się być zawstydzona swoją
reakcją. Harry po części ją rozumiał, jednak z innej strony czuł wyrzuty w
stosunku do niej.
― Róbcie,
co chcecie, ale ja nie mam zamiaru na to patrzeć ― stwierdził, wstając z
miejsca i wyszedł z kuchni.
Odkąd
Hermiona zostawiła Rona dla jego brata, ich przyjaźń nie miała już miejsca. To
był ostateczny koniec ich trójki; już wcześniej ich przyjaźń była
nadszarpnięta, kiedy Ron z Hermioną potrzebowali czasu dla siebie, Harry'ego
zostawiając z boku. Sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy
dziewczyna zostawiła jego przyjaciela, a Harry nie chciał tracić żadnego z
nich, więc balansował pomiędzy jednym a drugim, dla których przebywanie w
jednym pomieszczeniu było zbyt wielkim obciążeniem.
To było o
wiele cięższe, niż mogło się wydawać.
Pewnego
dnia gdy jedno z jego przyjaciół czuło się urażone, że zwrócił się ze swoim
problemem do drugiego, przestał im się zwierzać z czegokolwiek.
Został sam.
Przy
trzecim morderstwie zrozumiał, że coś jest nie tak.
Przy
czwartym zamknął oczy i nie otwierał ich, bo wiedział, co się stało. Mimo że
nie pamiętał, kiedy Avada kedavra
opuściła jego usta, czuł znajomy przepływ energii przez ciało i wydawało mu
się, jakby zielone światło wciąż utrzymywało się przed jego oczami.
― Harry ―
usłyszał spanikowany głos. Zapomniał, że nie jest sam.
―
Morderstwo przecież nie jest złym rozwiązaniem, prawda? ― Nie pamiętał również,
kiedy te słowa opuściły jego usta, jednak miał ich świadomość.
Zobaczył szok
i niedowierzanie w oczach Tonks. Zrozumiał, co właśnie powiedział. Chciał
zacząć się tłumaczyć, ukazać swój pogląd. Irracjonalnie ― poczuł wyrzuty
sumienia z powodu braku wyrzutów sumienia.
― Ja… ―
Harry otworzył szeroko oczy.
Nie
rozumiał, co się z nim dzieje. Przez chwilę miał wrażenie, jakby nie widział
granicy między dobrem i złem.
Teleportacja ułatwiła mu ucieczkę.
Leżał na
ziemi w Zakazanym Lesie. Zawsze upadał, kiedy był zdekoncentrowany przy
teleportacji. Zawsze upadał.
Harry.
― Czego ode
mnie chcesz?
Nie musisz tego znosić. Wiesz o tym?
― Nie wiem…
Odczuwał
mocny ból głowy, jednak jego centrum miał w bliźnie. Nie widział niczego.
Nie musisz tego znosić, usłyszał jeszcze
raz. Pozwól skrócić sobie cierpienie.
― Tak boli…
― szlochał.
Pozwól sobie pomóc.
― Nie chcę
być zły.
Ból nie
odpuszczał. Nie skupiał się na niczym innym wokół.
Pozwól sobie pomóc, Harry.
― Pomóż mi…
Ból
zniknął. Pierwszym, co Harry zobaczył, to hogwarckie błonia. Drugie ― trzech
śmierciożerców. Trzecie ― Voldemort.
Zamknął
oczy.
(Dosłownie cytuję inspirację: "Fremione!", "może coś bardzo wojennego?" "może Harry i Severus po stronie Zakonu, emm, palenie czarownic na stosie?" i "może... Severus się wścieka, że Harry chce walczyć i... Voldemort próbuje opętać Pottera...")
(Dosłownie cytuję inspirację: "Fremione!", "może coś bardzo wojennego?" "może Harry i Severus po stronie Zakonu, emm, palenie czarownic na stosie?" i "może... Severus się wścieka, że Harry chce walczyć i... Voldemort próbuje opętać Pottera...")
O mój Merlinie. Castielu wszechmogący... Zaczęłam hiperwentylować czytając dedykacje, a potem cały tekst. Powinnam się teraz wziąść w garść i podziękować super mega komentarzem, ale rozwaliłaś mnie. Spodziewałam się czegoś dobrego, bo znam twoje teksty, no ale to jest cudowne. Palenie na stosie ja wymyśliłam? Nie pamiętam, ale pokłony za to, bo napisałaś to genialnie
OdpowiedzUsuń(Może będzie szybciej i mniej chaotycznie jak skoczę po słownik i wypiszę wszystkie synonimy słowa genialnie, cudownie, wspaniale, super mega extra mi się to podoba?)
Btw "mogło być lepiej"???? Gdyby było lepiej zabiłabyś mnie i wtedy kto by się nad tym rozpływał tak jak ja? Tylko szkoda, że to tylko miniaturka ;))) Nie będę dzisiaj w nocy spać, bo tak mi to podziałało na wyobraźnię. Mamoo, chciałam jeszcze coś napisać, ale chyba zapomniałam... Widzisz ten komentarz? Właśnie dlatego przestałam pisać własne teksty, jestem mistrzem chaotycznego pisania.
Btw przeczytałam też stare teksty, płaczę. Błagam, napisz kiedyś coś dłuższego! Wstydzę się tych starych komentarzy i chyba tego też, ale KOCHAM TEN TEKST
Kocham Cię!! I dziękuję!
A teraz idę próbować dodać komentarz z telefonu, trzymaj kciuki ;)
PS. Ludzie, patrzcie! Dedykacja dla mnie!!
PS2. Jest cudowne!!
Poruszyła mnie. Trochę rozstroiła emocjonalnie. Dosyć trudna miniaturka. Dojrzała. Masz wielki talent. Cudowne dzieło.
OdpowiedzUsuńWesołych świąt i buziaki przesyła
@smallerthandot
Cudowne opowiadanie, chociaż jedno, w którym Harry nie jest idealny. Dziękuję za Hermionę, bardzo mi się podobało. Tak jak i całość. Pomysł miałaś niebanalny, chociaż teraz jest trudno o takie :)
OdpowiedzUsuńCóż... Idę dalej sprzątać.
Pozdrawiam, juti_volley
Komentarz będzie dziwny.
OdpowiedzUsuńAle powiem Ci szczerze, że miniaturka... kurcze, nie mogę tego dobrze wyrazić, ale zdecydowanie jestem na tak i ta miniaturka najbardziej mi się spodobała, niż reszta. Może dlatego, że jest o Harrym - takim Harrym, którego uwielbiam! dzięki, Frigus! ;** ach, ta końcówka! - a sposób opisania całej historii - zdecydowanie za krótkiej - po prostu wzbudził we mnie te emocje; cóż, długo ich nie czułam przy czytaniu. :D
Po prostu cudo!
Czekam na więcej takich złotych torcików! xD Zwłaszcza o Harrym.
Z poważaniem, większą ilością weny i całuskami,
Niezrównoważona ;)
Jakiś czas temu zobaczyłam na twitterze, że wstawiłaś nową miniaturkę. Chciałam się za to zabrać, ale coś nie miałam czasu i tylko przejrzałam, o co chodzi. Zaciekawiło mnie, ale musiałam odłożyć to na później. Takim oto sposobem o tym zapomniałam. Dzisiaj weszłam na twittera Niezrównoważonej i pacnęłam się w głowę, bo sobie o tym przypomniałam, więc od razu wzięłam się za czytanie.
OdpowiedzUsuńPoczątkowo miałam takie WTF, bo nie mogłam zrozumieć, o co chodzi. Myślałam, że to jakoś przez umysł, czy coś takiego, wiesz, takie opętanie, ale nie. I bardzo się cieszę, że to nie było to :D Snape kanoniczny i to tak bardzo, że o rany xD Wątek spalania na stosie bardzo mi się spodobał. Wiadomo, lubię maltretowanego Harry'ego i nic na to nie poradzę. I Harry, który zabija *skacze z radości jak małe dziecko*
Dużo weny ;*
Wpadłem z pozdrowieniami :) Stary znajomy, Czardi :)
OdpowiedzUsuńMiło Cię znowu usłyszeć, Czardi :) ~Frigus :D
Usuń