Wywiad z p. Janem Potykowskim
Witam po raz kolejny z niepotterowskim opowiadaniem. Kolejne, które zostało napisane na konkurs ("Moja Polska w 2050 roku" organizowany przez Senat), w którym niestety nic nie zdobyłam. Praca w formie dowolnej (opowiadanie, wiersz, wywiad, reportaż, opis...) miało opowiadać o tym, jak wyobrażam sobie Polskę w 2050 roku. Zapraszam do czytania i komentowania.
"Wywiad z p. Janem Potykowskim"
Dzisiaj mam okazję porozmawiać z panem Janem Potykowskim, jednym z
przywódców podczas starć powstańców polskich z dnia dziesiątego marca 2018
roku. Spotkaliśmy się w jednej z kawiarni na warszawskim Milowcu. Pan Jan
wydaje się niezbyt tym faktem zadowolony. Próbuję nawiązać rozmowę. Długo
namawiałam go na spotkanie, kiedy już się zgodził wydaje się niezbyt chętny do
rozmowy.
Redaktorka: Witam pana serdecznie, bardzo się cieszę, że mogę się
w końcu z panem spotkać.
Jan Potykowski: Witam.
R: Jesteśmy tutaj ― na warszawskim Milowcu. Ma pan zapewne dużo
wspomnień związanych z tym miejscem.
JP: Tak.
(Przez pierwsze pół godziny rozmowa wygląda w podobny sposób. Pan
Jan czasami kiwnie głową, jeśli już odpowiada, to półsłówkami. Rzadko kiedy
zaprzecza, kiedy to robi tłumaczy raczej pobieżnie.)
R: Może pójdziemy na spacer?
(Pan Jan jedynie wzrusza ramionami, wydaje się być mu to obojętne.
Wychodzimy i ruszamy drogą.)
R: Nie lubi pan tego miejsca, prawda?
JP: To chyba normalne, że nie pałam chęcią do przebywania w
miejscu, w którym ginęli moi przyjaciele czy nawet nieznani mi ludzie. Pani
cieszyłaby się będąc w miejscu, w którym patrzyła pani, jak konała pani
przyjaciółka a pani nie mogła jej pomóc?
(Przytakuję mu.)
R: Racja.
(Skręcamy w boczną uliczkę, w której jednak również tętni życie.)
JP: Tutaj (pan Jan tupie nogą w ziemię) mój przyjaciel dostał
liserem po nogach. Uciekaliśmy. Wie pani… Co ja mówię. Pani nie może wiedzieć.
Urodziła się pani w Nowej Polsce. Nie może pani wiedzieć, jaka to była straszna
noc. Tym bardziej, że nie mogłem mu pomóc.
R: Nie mógł pan go ze sobą zabrać?
JP: Czy pani mnie w ogóle słucha? Mówiłem pani, że liser tam był.
Acha, no tak… pani nie wie, co to liser. Nowopolacy (prycha). To taka wielka
maszyna zajmująca pół drogi. Na początku było stosowane do czyszczenia ulic,
niszczyło liście, po których maszyna przyjechała. Fajnie się to sprawdzało.
Ktoś jednak wpadł na pomysł, żeby powiększyć zasięg laserów oraz wzmocnić ich
moc i mamy gotową maszynę do zabijania w męczarniach. Jak kto dostał w głowę to
umierał na miejscu, ale zazwyczaj dostawało się w nogi, bo wyżej nie sięgało.
Wie pani, jak się oberwało w kolano to traciło się tkanki w tym miejscu i noga
od kolana w dół odpada. Chyba, że tylko drasnęło, to tracisz tylko to, co ci
dotknęło. Jakby liser choć leciutko mnie drasnął nie ruszyłbym dalej. A
musiałem przeżyć.
R: Rozumiem.
JP: Nieprawda.
R: Ile pan miał wtedy lat?
JP: Dwadzieścia pięć.
(Rozmowa urywa się, mimo że ciągle próbuję nawiązać dialog. Pan
Jan reaguje dopiero na jedno stwierdzenie.)
R: Mimo tragicznej sytuacji jednak się państwu udało.
JP: Udało (prycha)? Nie wiem, kto pani takich bzdur naopowiadał.
R: O to państwo walczyliście. O lepszy byt w Polsce. Czy tak nie
było?
JP: No właśnie. Walczyliśmy o lepsze życie w Polsce i co
wywalczyliśmy? Straciliśmy wszystko. Powstała Nowa Polska, która ze starą jest
związana jedynie językiem i nazwą.
R: Wcześniejsze życie było gorsze.
JP: Było źle, nie powiem, że nie. Gdyby było dobrze to przecież
byśmy nie walczyli. Teraz wcale nie jest lepiej. Tylko to jest inne zło. Co nie
znaczy, że lepsze.
R: Nie do końca pana rozumiem.
JP: Całe obecne życie jest kłamstwem. Tylko jedni o tym wiedzą,
drudzy po prostu są ślepi.
(Pan Jan nie podejmuje więcej tematu mimo zagadywania. W końcu
zaczynam od innej strony.)
R: To na Milowcu odbyły się wszystkie walki, prawda?
JP: Milowiec przecież nie nazywa się tak bez powodu. Zastanawia
mnie, czy pani jest aż tak niedoinformowana czy wszyscy Nowopolacy nic nie
wiedzą o takich rzeczach. Pewnie przyjęliście tę nazwę jako jedną z setek
innych. Podobno „dbamy o historię naszego narodu” (pan Jan cytuje hasło jednej
z kampanii reklamowych). To prawda. Dbacie o nową historię Nowej Polski. A co
było wcześniej to lepiej nie pamiętać. Po co wspominać o pierwszej czy drugiej
wojnie światowej, po co to nam. Zginęli to zginęli, nie nasz problem.
(Rozmowa urywa się po raz kolejny. Tym razem jednak to pan Jan,
kiedy ochłonął, wraca do dialogu.)
JP: Milowiec to obszar obejmujący dokładnie milę na milę
warszawskiej ziemi. Tu odbyły się główne starcia w nocy z dziesiątego na
jedenastego marca.
R: Co sprawiło, że zdecydowaliście się państwo w końcu
przeciwstawić obecnym władzom?
JP: Życie po prostu.
R: Myślę, że wydarzyło się coś konkretnego. Wydaje mi się, że nie
stwierdzono tak po prostu z dnia na dzień, że życie się państwu nie podoba,
więc państwo idziecie i walczycie.
JP: Może pani jednak nie jest wcale taka głupia. Rzeczywiście.
Chociaż to nie było jedno wydarzenie, tylko zlepek kilku następujących po
sobie. Zaczęło się od wyboru nowego prezydenta. Przyjechał jakiś obcokrajowiec,
pogadał trochę, że zrobi z Polski drugą Amerykę, a ludzie głupi uwierzyli i
zagłosowali. On wziął sobie nowego premiera. Wcześniej to wszyscy narzekali na
wcześniejszego, a po przyjściu tego nowego modlili się o jego powrót. Rusek to
był. Ivarova.
R: Rosjanin, tak?
JP: Taa. Iwan Rovanov-Vasiliew. Zawsze Ivarova go nazywaliśmy. Kto
by sobie język plątał na tym jego nazwisku. On zrujnował naszą Polskę.
R: Mógłby pan to bardziej rozwinąć?
JP: Czego oni teraz w szkołach uczą? A zresztą, jak ja się uczyłem
to też o drugiej wojnie nie chcieli opowiadać. Za świeże sprawy. Zna pani takie
przysłowie, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze?
Zwiększył podatki. Do pięćdziesięciu procent, uwierzy pani? To fortuna. Ludzie
nie mieli za co żyć, zwykły szary człowiek nie miał szans na przetrwanie.
Zostało tysiąc złotych na życie, jak zaczęli pobierać te podatki. Kto nie
płacił to od razu na Syberię. No, tego nie mówili. Twierdzili, że mamy
przeludnienie w polskich więzieniach, więc wywożą za granicę. Ale z polskich
więzień się czasami wracało, z tamtych praktycznie nigdy.
R: Skąd pan wie, że na Syberię?
JP: Jeden facet wrócił. Jeden jedyny, do tej pory nie wiem, jakim
cudem mu się to udało. On nam wszystko opowiedział. Nie będę pani powtarzał,
lepiej nie. Ludzie zaczęli się buntować, dlatego wprowadzili godzinę policyjną.
I zamiast kilku patrolów straży miejskiej jeżdżącej raz na jakiś czas po
ulicach mieliśmy praktycznie przemarsze wojskowe. Bardzo niewiele brakowało, by
wybuchła wojna domowa. I w końcu to się stało.
R: Czy to był pana pomysł, by przeciwstawić się reżimowi nowego
premiera?
JP: Nie, co pani. Sam bym się nie odważył. Pomysł mieli inni, ja
załapałem się przez przypadek. To było pięciu facetów. Bolek, Przemek, Maciek,
Daniel i Franek. Duża różnica wieku między nami była, ale się zakumulowaliśmy.
Walka zbliża ludzi do siebie. Przedtem znałem tylko Przemka. Jakiegoś dnia spytał
mnie tak po prostu: „Czy chciałbyś to wszystko zmienić?”. To się zgodziłem i
wzięli mnie na jednego z przywódców.
R: Długo się państwo przygotowywali?
JP: Miesiąc. Na początku wybraliśmy miejsce. Zakreśliliśmy linie
na mapie, gdzie możemy próbować walki, wydawało się, że to będą najlepsze
miejsca. No, później kartka wpadła w łapy wroga, powstał Milowiec. Chociaż
wiedzieliśmy, że to kwadrat, to nie wiedzieliśmy, że trafiliśmy tak idealnie z
wymiarami. Miejsce naszej walki przerobiono na kawiarenki, sklepy i inne
głupoty, gdzie ludzie się bawią i tańczą nie zważając na to, że tu umierali
ludzie, dzięki którym mają to wszystko.
R: Co się stało z prawami człowieka i wolnością słowa?
JP: Jak Iwarovę wybrali to już nie było mowy o wolności słowa czy
prawach człowieka. Narzekanie na władzę równało się z podróżą na Syberię. On
jeszcze podczas rządów próbował nas mamić, że te pieniądze z podatku naprawdę
wiele zrobią. W 2018 roku już nawet nie próbował. Nasz obcy prezydent nie miał
właściwie nad nim władzy.
R: Nie można było tego zorganizować za pomocą prawa?
JP: Co? Naszej burdy? Oszalała pani?
R: Nie, nie mówię o powstaniu. Czy nie można było odwołać premiera
czy prezydenta za pomocą chociażby referendum?
JP: Nie dało rady, próbowaliśmy. Iwarova miał jeden wielki atut ―
był bogaty. Prawnicy ciągnęli z niego sporo kasy, ale byli bardzo skuteczni.
Sejm i senat też pomógł Iwarovie, połowa ludzi tam należała do niego. Nie można
było legalnie go zwalić ze stołka.
R: Jak przebiegła ta noc z dziesiątego na jedenastego marca?
JP: Działo się wiele. To była najdłuższa noc w moim życiu. Nie
przewodziłem głównym atakiem na ten nowy budynek sejmu, tam były oddziały
Bolka. Było sporo ludzi, którzy przyłączyli się do nas już w trakcie trwania
walki, chociaż już wcześniej było ich sporo. Na tyle, by móc przeprowadzić
jakąkolwiek próbę ataku. No, wracając do tematu. Ja ze swoją grupą byłem w
pobliżu. Po jakimś czasie oba oddziały nawet się połączyły. Później puścili na
nas lisery i wszyscy musieli uciekać, gdzie pieprz rośnie. Wtedy pomyślałem, że
muszę ostrzec innych przed liserami. Jakby nie wiedzieli to zanim by się
zorientowali podczas walki to połowa by zginęła. Więc biegłem, razem z
Przemkiem. Wtedy on zginął, tam w tej uliczce. Kazał mi jak najszybciej
powiadomić tamtych. Kiedy już tam doszedłem, trafiłem jedynie na pobojowisko.
Nie było ludzi, no może poza kilkoma trupami. Okazało się później, że wygrali.
A Iwarova podobno uciekł. Prezydent wydał komunikaty, żebyśmy się poddali.
Wkroczyło wojsko i policja… a nie, oni byli już wcześniej. Już pod budynkiem
sejmu. W końcu to oni puścili lisery, później bezczelnie zrzucili to na nas.
Nie mieliśmy ani jednego, bo niby skąd.
R: To czym walczyliście?
JP: Wszystkim. Mieliśmy trochę lepszej broni, kilka pistoletów
udało się przemycić. Jak Ivarova zaczął rządzić to bardzo mocno karano za
nielegalne posiadanie broni, ją samą też było ciężko zdobyć. Wcale się mu nie
dziwie, każdy miał ochotę zabić typa nawet kosztem życia. Tak to jak budynki
zaczęły się sypać to rzucaliśmy cegłami. Załatwiliśmy ich cegłówkami, uwierzy
pani? (Pan Jan zaśmiał się kpiąco)
R: Co było potem? W końcu nastał świt tego pamiętnego 11 marca…
JP: Bolek zdradził. Może nie tak konkretnie, że poszedł i im
wszystko wygadał, złapali go po prostu. Na początku myślałem, że Bolek ich
przejął. Później się okazało, że nasz bunt był im bardzo na rękę. Prezydent
zginął jakoś o świcie, kiedy próbował uciec z Warszawy. Znaleźli jego ciało pod
ruinami jakiejś kawiarni.
R: Jak sprawy potoczyły się później?
JP: Bolek mówił to, co mu kazali, opowiadał, że się nam udało, że
obaliliśmy Iwarovę, że teraz nastaną złote czasy dla Polski. Na znak rewolucji
zmieniono nazwę kraju na Nowa Polska, mieszkańcy urodzeni po dziesiątym marca
nazywamy Nowopolakami… Zginęła większa część osób kierujących państwem, a rządy
objęło wojsko. Wróciliśmy do dwudziestopięcioprocentowego podatku, chociaż to i
tak było więcej niż przed Iwarovą. Pojawiły się jednak kary śmierci. Ludzie
zaczęli być zabijani za istnienie. Nikt się nikim nie przejmuje, a z dnia na
dzień roboty zaczęły panować nad systemem. Nowa Polska jest krajem nowoczesnym,
ale nie lepszym. Staliśmy się potęgą. Tyle że potęgą jest władza, a ten, kto
jej nie ma, ginie.
R: Są jeszcze zwykli ludzie.
JP: Prawda. Są. Jeszcze nowy system się do niektórych nie dobrał,
chociaż i to jest kwestią czasu. Szarzy ludzie też zginą, żyją tylko dlatego,
że nic ich nie obchodzi. Jak zaczną się interesować, ich głowy polecą. Wolałem
naszą Rzeczpospolitą. Można było jakoś żyć. Było nieźle. Kiedy wkroczyło
wojsko, nie było już co robić. Źle się stało. Za rok czy dwa mielibyśmy kolejne
wybory, myślę, że Polacy nie wybraliby po raz drugi tego obcokrajowca i Iwarova
zleciałby razem z nim. Może wróciłby poprzedni prezydent… i żylibyśmy bez
topora nad głową, który czeka na zły ruch, by w końcu opaść.
R: Dziękuję panu za to spotkanie.
Gdzie jesteś... Gdzie są ci, którzy komentowali...? Ja... Kocham te miniaturki. Ja... Przepraszam. Przepraszam, że dopiero teraz znalazłam te opowiadania. Nie miałam jak namówić cię do powrotu. A może jednak jesteś...? Zobaczę na innych Twoich blogach. Do (może) zobaczenia. Liter.
OdpowiedzUsuń~